Monachomachia (Ignacy Krasicki) - Pieśń pierwsza strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Monachomachia - Ignacy Krasicki / Pieśń pierwsza
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
Nie wszystko złoto, co się świeci z góry, Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży; Zewnętrzna postać nie czyni natury, Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży. Dzierżyła miejsca szyszaków kaptury- Nieraz rycerzem bywał sługa boży. Wkrada się zjadłoś i w kąty spokojne, Taką ja śpiewać przedsięwziąłem wojnę.
Wojnę domową śpiewam więc i głoszę, Wojnę okrutną, bez broni, bez miecza, Rycerzów bosych i nagich po trosze Same ich tylko męstwo ubezpiecza: Wojnę mnichowską... Nie śmiejcie się, proszę Godna litości ułomność człowiecza. Śmiejcie się wreszcie, mimo wasze śmiéchy Przecież ja powiem, co robiły mnichy.
W mieście, którego nazwiska nie powiem, Nic to albowiem do rzeczy nie przyda; W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem, W godnym siedlisku i chłopa, i Żyda; W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem Stare zamczysko, pustoty ohyda) Było trzy karczmy, bram cztery ułomki, Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy Wielebne głupstwo od wieków siedziało; Pod starożytnej schronieniem świątnicy Prawych czcicielów swoich utuczało. Zbiegał się wierny lud; a w okolicy Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało. Święta prostoto! ach, któż cię wychwali! Wiekuj szczęśliwie!... ale mówmy dalej.
Bajki pisali o dawnym Saturnie Ci, co za niego tworzyli wiek złoty. Szczęśliwszy przeor jadący poczwórnie, Szczęśliwszy lektor mistycznej roboty, Szczęśliwszy ojciec, po trzecim nokturnie W puchu topiący chórowe zgryzoty; Szczęśliwszy z braci, gdy kaganek zgasnął, Co w słodkim miodu wytrawieniu zasnął.
W tym było stanie rozkoszne siedlisko Świętych próżniaków. Ach, losie zdradliwy! Ty, co z niewczesnych odmian masz igrzysko I nieszczęść ludzkich jesteś tylko chciwy, Masz świat, dziwactwa twego widowisko. Jęczy pod ciężkim jarzmem człek cnotliwy. Mniejsza, żeś państwa, trony, berła skruszył: Będziesz tak śmiałym, żebyś kaptur ruszył?
Już były przeszły owe sławne wojny, Którym się niegdyś świat zdumiały dziwił. Już seraficzny zakon był spokojny, Już Karmelowi nikt się nie przeciwił; Już kaznodziejskie wzrok mniej bogobojny Oka na kaptur spiczasty nie krzywił; Dawnych niechęci mgłę rozniosły wiatry, Szczęśliwe były nawet bonifratry.
Ta, która nasze padoły przebiega I samym tylko nieszczęściem się pasie, Jędza niezgody, co Parysa-zbiega Znalazła niegdyś na górnym Idasie, Słodki raj mnichów gdy w locie postrzega, Jęknęła w złości i zatrzymała się; Widząc fortunny los spokojnych mężów Świsnęły żądła najeżonych wężów.
Wstrzęsła pochodnią, natychmiast siarczyste Iskry na dachy i wieże wypadły; Wskróś przebijają gmachy rozłożyste, Już się w zakąty najciaśniejsze wkradły: A gdzie milczenia bywały wieczyste, Wszczyna się rozruch i odgłos zajadły. Rażą umysły żądze rozjuszone, Budzą się mnichy, letargiem uśpione.
Wtenczas, nie mogąc znieść tego rozruchu, Ojciec Hilary obudzić się raczył. Wtenczas ksiądz przeor, porwawszy się z puchu, Pierwszy raz w życiu jutrzenkę obaczył. Klął ojciec doktor czułość swego słuchu, Wstał i widokiem swym ojców uraczył I co się rzadko w zgromadzeniu zdarza, Pędem niezwykłym wpadł do refektarza.
Na taki widok zbiegłe braci trzody Pod rzędem kuflów garncowych uklękły: Biegli ojcowie za mistrzem w zawody; Ten, strachem zdjęty i srodze przelękły, Wprzód otarł z potu mięsiste jagody, Siadł, ławy pod nim dubeltowe jękły, Siadł, strząsnął mycką, kaptura poprawił I tak wspaniałe wyroki objawił:
"Bracia najmilsi! Ach, cóż się to dzieje? Cóż to za rozruch u nas niesłychany? Czy do piwnicy wkradli się złodzieje? Czy wyschły kufle, gąsiory i dzbany? Mówcie!... Cokolwiek bądź, srodze boleję; Trzeba wam pokój wrócić pożądany..." Wtem się zakrztusił, jęknął, łzami zalał; Przeor tymczasem p
następna strona
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
|