Lalka (Bolesław Prus) - Tom Drugi "Pierwsze ostrzeżenie" strona nr 1
Liczniki odwiedzin | Księgi gości | Metal Lyrics | Konwerter | Wolne domeny | Informacje o samochodach | Zakupy w UK | | | ebooki | Czytniki e-booków
Archiwum lektur szkolnych zostało powołane do życia w sierpniu 2005 roku, na łamach serwisu prezentuję książki znanych pisarzy, które są szkolnymi lekturami lub są wartościowe (wg mnie). Wszystkie książki są zamieszczone w serwisie w legalny sposób, pisarze, których książki prezentujemy nie żyją już ponad 70 lat i ich dzieła są obecnie dobrem publicznym, które można rozprowadzać bez uiszczania jakichkolwiek opłat. Zapraszam do korzytania z naszego serwisu :) Jest to prawdopodobnie najlepsza biblioteka on-line. Zapraszam do wymiany poglądów / zbiorów literackich pod adresem e-mail: ksiazki(at)ksiazki.metallyrics.pl.
Szkolne lektury / Lalka - Bolesław Prus / Tom Drugi "Pierwsze ostrzeżenie"
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
Była pierwsza w południe, kiedy pan Ignacy zbliżał się do sklepu, zawstydzony i niespokojny. Jak można zmarnować tyle czasu... w porze największego ruchu interesantów?... A nuż w dodatku stało się jakie nieszczęście?:.. I co za satysfakcja włóczyć się po ulicach w upał, wśród kurzu i zapachu prażonych asfaltów!...
Istotnie, dzień był wyjątkowo gorący i jaskrawy: chodniki i kamienie ziały żarem, blaszanych szyldów ani latarniowych słupów nie można było dotknąć ręką, a z nadmiaru światła panu Ignacemu zachodziły łzami oczy i czarne płatki zasłaniały mu pole widzenia.
"Gdybym był Panem Bogiem - myślał - połowę lipcowych upałów zachowałbym na grudzień..."
Nagle spojrzał na wystawę sklepową (właśnie mijał okna) i osłupiał. Wystawa już drugi tydzień nie odnowiona!... Te same brązy, majoliki, wachlarze, te same neseserki, rękawiczki, parasole i zabawki!... Czy widział kto podobne zgorszenie?
"Ależ ja jestem podły człowiek! - mruknął do siebie. - Onegdaj spiłem się, dziś włóczę się... Diabli wezmą budę, jak amen w pacierzu..."
Ledwie wszedł do sklepu, niepewny, co mu więcej cięży: serce czy nogi - gdy w tej chwili porwał go Mraczewski. Już był ostrzyżony na sposób warszawski, uczesany i uperfumowany jak dawniej i przez amatorstwo obsługiwał przychodzących gości, sam będąc gościem, jeszcze z tak dalekich okolic. Miejscowi panowie nie mogli wyjść z podziwu.
- A bój się pan Boga, panie Ignacy - zawołał - trzy godziny czekam na pana! Wyście tu wszyscy głowy potracili...
Wziął go pod ramię i nie zważając na paru obecnych gości, którzy ze zdumieniem patrzyli na nich, pędem zaciągnął Rzeckiego do gabinetu, gdzie stała kasa.
Tu osiwiałego w swoim zawodzie subiekta pchnął na twardy foteli stanąwszy przed nim z załamanymi rękoma, jak zrozpaczony Germont przed Violettą, rzekł:
- Wiesz pan co... Wiedziałem, że po moim wyjeździe stąd interes się rozprzęgnie; alem nie przypuszczał, że tak prędko... No, bo że pannie siedzisz w sklepie, mniejsza: dziury nie będzie. Ale jakie ten stary głupstwa wyrabia, to przecie skandal!...
Zdawało się; że panu Ignacemu brwi posuną się ze zdziwienia na wierzch czoła.
- Przepraszam!... - zawołał podnosząc się z fotelu.
Ale Mraczewski zmusił go do siedzenia.
- Przepra...
- Już tylko niech się pan nie odzywa! - przerwał mu pachnący młody człowiek. - Pan wie, co się dzieje?... Suzin dziś na noc jedzie do Berlina zobaczyć Bismarcka, a potem - do Paryża na wystawę. Koniecznie, słyszy pan?... koniecznie namawia Wokulskiego, ażeby z nim jechał. I ten dur...
- Panie Mraczewski!... Kto pana ośmielił...
- Ja już z natury jestem śmiały, a Wokulski wariat!... Dziś dopiero dowiedziałem się prawdy... Pan wie, ile stary mógłby zarobić na tym interesie w Paryżu z Suzinem?... Nie dziesięć, ale pięćdziesiąt tysięcy rubli, panie Rzecki!... I ten osioł nie tylko że nie chce dziś jechać, ale jeszcze mówi, że - nie wie, kiedy pojedzie. On nie wie, a Suzin może czekać z tą sprawą najwyżej kilka dni.
- Cóż Suzin?... - cicho spytał naprawdę zmieszany pan Ignacy.
- Suzin?... Jest zły, a co gorsza - rozżalony. Mówi, że Stanisław Piotrowicz już nie ten, co był, że gardzi nim..: słowem, awantura!... Pięćdziesiąt tysięcy rubli zysku i darmo podróż. No, niech pan sam powie, czy w tych warunkach nawet święty Stanisław Kostka nie pojechałby do Paryża?...
- Z pewnością! - mruknął pan Ignacy. - Gdzież Stach... to jest, pan Wokulski? - dodał podnosząc się z fotelu.
- Jest w pańskim mieszkaniu i pisze tam rachunki dla Suzina. Zobaczysz pan; co stracicie przez ten figiel.
Drzwi gabinetu uchyliły się i stanął w nich Klejn z listem w ręku.
- Przyniósł lokaj Łęckich do starego - rzekł. - Może pan mu odda, bo dziś, bestia, czegoś taki zły...
Pan Ignacy wziął do rąk bladoniebieską kopertę ozdobioną wizerunkiem niezapominajek, lecz wahał się, czy ma iść. Ty
następna strona
::-[ poprzedni rozdział :: spis treści :: kolejny rozdział ]-::
|